Fredi |
Wysłany: Nie 1:58, 19 Mar 2006 Temat postu: Wierszyki |
|
Pan Tadeusz - w skrócie
KSIĘGA I: GOSPODARSTWO
Cichy wieczór na Litwie, owczarz owce maca
A Tadeusz po studiach do domu powraca
Chce usprawnić rolnictwo, do pracy aż wzdycha
Ale Wojski natychmiast daje mu kielicha
Pod wpływem alkoholu Tadzio czując Wenę
Podrywa własną ciocię, starą Telimenę
A Asesor z Rejentem kłócą się przy wódce
Wreszcie wszyscy posnęli. Dalszy ciąg już wkrótce.
KSIĘGA II: ZAMEK
Pośród krat, baszt i różnych innych dupereli
Siedzi Hrabia po mieczu, pochwie i kądzieli
Zaś Gerwazy oparty na swym Scyzoryku
Opowiada mu serial o starym Stolniku
Co Jackowi Soplicy nie chciał dać swej córki
Więc tamten go - i słusznie - uwalił z dwururki
Hrabia pije z Gerwazym i zemstę przysięga
Zaś Woźny pędzi bimber. Tu kończy się księga.
KSIĘGA III: UMIZGI
Wszyscy idą na grzyby. Wybucha panika
Bo krótkowzroczny Sędzia zeżarł sromotnika
Szczęściem kapitan Ryków co tam był akurat
Wrzasnął : "Wy jemu dajtie skorje dienaturat.
Na truciznu - trucizna." Sędzia chwycił flaszkę,
Ucałował odbitą na niej trupią czaszkę
Wypił, huknął jak wszystkie pułki artylerii
I wyzdrowiał. Niestety, koniec trzeciej serii.
KSIĘGA IV: DYPLOMATKA I ŁOWY
Lud prosty w wiejskiej karczmie szykuje powstanie
Zaś Hrabia z Tadeuszem robią polowanie
Lecz że obaj pijani kiepsko im się wiedzie
I każdy zamiast jednego widzi dwa niedźwiedzie
Aż dopiero ksiądz Robak wybiegłszy zza krzaka
Wygrzmocił misia pałą jak Ryndszus Polaka
"Pałą?" - zdziwił się Wojski - "A gdzie ksiądz ją znalazł?"
"Dał mi ją przeor Kiszczak". Dalszy ciąg już zaraz.
KSIĘGA V: KŁÓTNIA
Asesor pił Jarzębiak, Rejent ćpał Wiśniówkę
Jankiel z Woźnym Protazym chlali Pejsachówkę
Telimena Vistulę obciągała bratu
Gdy klucznik wleciał z okrzykiem: "Biorą do Senatu!"
Zaraz tam pogonili wypluwając płuca
Płócienniczak, Gargamel, brat Glempa i Guca
Z tym, że jakoś do Izby Wyższej nie trafili
Więc są w izbie wytrzeźwień. Dalszy ciąg po chwili.
KSIĘGA VI: ZAŚCIANEK
Słynie szeroko w Litwie Dobrzyński Zaścianek
Spożyciem alkoholu, ilością skrobanek
Pieśniami, które nuci lud prostolinijny
Czasem jakaś głodówka, strajk protestacyjny
Lud przyciśnięty nędzą, szlachcic mazowiecki
Za kilka marek pacierz odmawia niemiecki
Zaś miejscowej starszyźnie profesor Wisłocka
Doradza, jak dać dupy. Teraz dobranocka.
KSIĘGA VII: RADA
Szlachta radzi jakby tu pozbyć się Moskali
Nadjeżdża pędem Hrabia, strasznie konia wali
Wiezie wieść, że jak słychać z plotek i przecieków
Ksiądz Jankowski masowo nawraca Ubeków
"Jezu!" - krzyknął ksiądz Robak - "To dopiero kino!
To przez to pół kościoła mam zapchane gliną!"
Wzburzona tym niechlujstwem szlachty cała zgraja
Wyrusza na Soplicę. Teraz będą jaja.
KSIĘGA VIII: ZAJAZD
Podkomorzy miał właśnie obalić Pershinga
Gdy wleciał cwałem Hrabia, w dłoni lśni mu klinga
Za nim szlachta szturmuje dwór, kuchnie, piwnice
Gerwazy lewą dłonią pochwycił Soplicę
I z okrzykiem" "Soplico! Giń kanalio chytra!"
Odbiwszy główkę wypił Soplicy pół litra
Ale zaraz uczciwie wszystko zwrócił z pluskiem
Padł i zasnął. W następnej księdze przyjdą Ruskie.
KSIĘGA IX: BITWA
Szlachta związana w pęczki leży chłop przy chłopie
Patrząc, jak brzydki Moskal polską wódkę żłopie
Major Płód Telimenę już dosiadał gwałtem
Gdy kwestarz Robak wjechał swoim starym autem
I wykrzyknął basem: "Ściągnąć z niej tę carską glizdę!"
Za późno! Płód wystrzelił. Salwa poszła w izbę
A cała rota jegrów poszła spać do piachu
W następnej księdze nasi będą wiać na Zachód.
KSIĘGA X: EMIGRACJA
Nazajutrz wszyscy zbiegli do Napoleona
Tylko ksiądz Robak nie mógł, bo akurat kona
Kona, kona, aż zgłodniał. Zerwał jabłko z krzaka
Nadgryzł je i w środku też ujrzał robaka
"Cześć kuzynie" - rzekł robak. Ksiądz zasłonił lica
I wyszeptał: "Spierdalaj, jam Jacek Soplica"
"Wiedziałem" - mruknął Sędzia - "Już od pierwszych kartek"
Koniec księgi. W następnej wkroczy Bonaparte.
KSIĘGA XI: 1812
O roku ów! Kto cię widział na Litwie i w Rusi
Ten wiedział, że ten burdel źle się skończyć musi
Tłok, że nie ma na czym usiąść, co najwyżej w kucki
Poniatowski, Dąbrowski, Wałęsa, Piłsudski
Jankiel miast poloneza majofesa grzmoci
Zosia płacze, bo Tadzia złapała na cioci
A z RFN-u już wraca stara wołowina
Co ją kiedyś skradł Hitler. Łoj, zbliża się finał!
KSIĘGA XII: KOCHAJMY SIĘ!
Pije szlachta przy Wiejskiej ulicy skupiona
Zdrowie Sędziego, Zosi i Napoleona
"Wiwat Sejm, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany!
I prezydent tych Stanów, pan Clinton kochany."
Nikt nie chodzi do pracy, wszędzie dzwony dzwonią
Towarzysze pancerni do spowiedzi gonią
Bonaparte ocipiał i na Moskwę rusza
No, tu na szczęście koniec Pana Tadeusza.
KSIĘGA XIII: GEOPOLITYKA
Już się przed Litwą przyszłość rysowała lepsza
Gdy nagle krzyk się podniósł: "Napoleon spieprza!"
Faktycznie, cesarz nawiał w kapciach i w negliżu
"Aj, waj" - zmartwił się Jankiel - "Uciekł do Paryża"
W tejże chwili od wschodu wśród gromkich okrzyków
W kufajce i walonkach wszedł kapitan Ryków
I rzekł patrząc życzliwie na szlachtę struchlałą:
"Nu, wot my znowuż razem". I tak już zostało.
Kochajmy się! - XIII Księga "Pana Tadeusza"
Pan Tadeusz wszedł pierwszy, drżącymi rękami
Drzwi za sobą zamknął, ach! nareszcie sami
Ach! Zosiu, ach! Zosieńko jak mi niewygodnie
Popatrz jak odstaje, popatrz na me spodnie.
Zosia łzy rzewne roni i za pierś się chwyta,
Że to była dzieweczką z chłopcem nie obyta
Nie wiedziała zaiste czy się ma całować
Ze swym mężem, czy płakać, czy pod ziemię schować Stoi tedy i milczy, Tadeusz pomału
Jął się przygotowywać do ceremoniału.
Od chwili gdy ich ślubna przywiozła kareta
Tadeusz miał myśl jedną - myśl ta to mineta
(Sztuka wówczas na Litwie nikomu nie znana,
Dziś już rozpowszechniona, ale źle widziana
Przez strzegące cór swoich matrony
I księży, którzy nieraz ganią ją z ambony). Tadeusz we Francji długie lata bawił
Wielce się w używaniu sztuki owej wprawił,
Niezmiernie lubił lizać, wyrażał mniemanie,
Że mineta o wiele przewyższa jebanie,
Bo kutas zmysł dotyku jedynie posiada,
Język zaś również smakiem prócz dotyku włada,
A poza tym wszystkie zmysły za wyjątkiem słuchu
Spełniają pewną rolę, kiedy język w ruchu. Na przykład podniebienie... a i wzrok się raczy
Tem czego ślepy kutas nie zobaczy.
Tak myśląc jął Tadeusz pieścić swą Zosieńkę
Najpierw ją z galanterią pocałował w rękę
Na łożu ją posadził i macając ręką,
Dwa cycuszki jak pączki wyczuł pod sukienką,
Rękę niżej przesunął, pod suknię wsadził,
I po nóżkach od kolan, aż po udka gładził.
Wyciągnął się na łożu przy Zosi jak długi
Wydobył jeden cycuś, a potem i drugi I począł je całować - długo, pożądliwie,
Wreszcie usta oderwał i w nagłym porywie
Pół sukienki Zosieńce narzucił na głowę,
Ściągnął majteczki, długie koronkowe,
Dar cioci Telimeny, ku nóżkom się schylił
I zaciśnięte uda po trochu rozchylił,
Całując je namiętnie od wewnętrznej strony,
A Zosia zapomniała zupełnie obrony I opór dziewiczej trwogi zaraz odrzuciła
Nóżki jak tylko mogła, tak je rozstawiła
I chowając w poduszki zawstydzone lice
Pokazywała mężowi całą tajemnicę
Co ukryta głęboko wśród złocistych włosów
Różowiała niewinnie jak kwiatek wśród kłosów.
Tadeusz po mistrzowsku wykonał minetę.
Najpierw lizał po wierzchu, czując tę podnietę
Jęła Zosia wzdychać, jęczeć w końcu krzyczeć,
Tadeusz, by jej większej rozkoszy użyczyć,
Wsadził głębiej, języczkiem jak młynkiem obracał
Rękami ją od dołu, aż do góry macał,
Przy czym język bez przerwy coraz głębiej wpychał
Obracając językiem coraz żywiej, głodniej
Wreszcie zajęczał cicho i spuścił się w... spodnie Chwilę cicho poleżał i odpoczął krzynę
Tuląc nozdrza i usta w złocistą gęstwinę.
Wreszcie podniósł się z łoża, odszedł od Zosieńki
I z lekka ocierając włosy grzbietem ręki
Jął się żywo rozbierać. Zdjął pas z kutasami,
Ściągnął kontusz i żupan, buty z cholewami,
Koszulę zdjął przez głowę, hajdawery złożył,
A gacie przemoczone na krześle położył. Wreszcie usiadł na łożu, odsapnął troszeczkę,
Po jajach się pogłaskał, spojrzał na żoneczkę
Suknia na twarz rzucona zasłoniła jej lica
Odsłaniając cycuszki, pępuszek i picę.
Widok ten znów krew wzburzył w panu Tadeuszu,
Choć się dopiero spuścił, nabrał animuszu.
Jął rozbierać żoneczkę, sposobić posłanie
By tym czasem poczekać, aż mu kutas stanie.
Zosia już odrzuciwszy wstydliwość wszelką
Na chuja spoglądała z ciekawością wielką,
Bo dotychczas o chuju niewiele wiedziała -
Raz od służebnych coś tam usłyszała
Drugi raz leżąc w gaju rankiem, w cieniu drzewa,
Zobaczyła przypadkiem jak się chłop odlewa.
W grubej garści trzymając jakiś przedmiot wielki
I otrząsając na liście ostatnie kropelki I ciocia Telimena coś jej tłumaczyła,
Lecz Zosia nie słuchała, strasznie się wstydziła,
A teraz żoną będąc, dziewczątko uznało,
Że święty obowiązek zbadać sprawę całą,
Więc spytała: "Ach to co? i do czego służy?
Przed chwilą taki mały, teraz taki duży,
Oj! Jak to się rozciąga, jak to się rozwija
Długi taki i gładki, niczym gęsia szyja. A cóż go u dołu tak ładnie przystraja?"
Rzekł Tadeusz z powagą: "Zosiu to są jaja.
A to co cię w tak wielkie wprawiło zdumienie
Zwie się (gdy obyczajnie nazwać) - przyrodzeniem.
Kutasem także zwane, chociaż często bywa,
Że pospólstwo i chłopstwo chujem to nazywa.
Przy tym istnieją inne najrozmaitsze słowa...
A dziwne to, bo przecież ręką albo głową, Choć większe i ważniejsze jedną nazwę mają
Ten zaś widzieć niewielki, różnie nazywają,
Tylu dziwnymi mianami. Sędzia nieraz zrzędzi:
?Jak się gorąc zaczyna, to mnie kuśka swędzi?.
Podkomorzy zaś wałem kutasa nazywa,
A Wojski zaganiaczem go nieraz przezywa,
Maciek mówi wisielec, bo już stać nie zdoła,
A Gerwazy na chłopskie dzieci nieraz woła: ?Nie baw się Wojtuś ptaszkiem?. Jankiel cymbalista
Zwie go smokiem lub bucem i rzecz oczywista
Jeszcze dziwniejsze nazwy ludzie wymyślają,
Ułani go na przykład pyta nazywają".
Tak wyjaśnił Tadeusz te sprawy powoli,
A potem tłumaczył jak kutas pierdoli.
I chcąc poprzeć naukę stanowczym przykładem
Zaczął wpychać... na próżno, chociaż ruszał zadem.
Choć sapał, choć się pocił, chuj się nie zagłębiał. Jebiąc dotychczas kurwy z francuskiej stolicy,
Lub nadobne szlachcianki z całej okolicy,
Nie miał do czynienia z taką ot dziewicą
Z ciasna, niewyrobiona i zamknięta picza
Co nie zaznała kutasa żadnego
Więc gdzieżby się tam zmieścił taki chuj jak jego.
Ani w Polsce, ani na Litwie, ni na świętej Żmudzi,
Ani wśród drobnej szlachty, ni wielkich dziedziców,
Ani wśród Horeszków, ani wśród Sopliców,
Ani wśród Radziwiłłów - książąt przepotężnych,
Ani wśród Dobrzyńskich, znakomitych mężnych,
Ni wśród Bartków i Maćków - braci doborowej,
Ni wśród całej rozlicznej braci zaściankowej
Nikt tedy chuja takiego nie posiadał.
Dumny był zeń Tadeusz i dzielnie nim władał, A do dumy takowej miał słuszne powody,
Bo na chuju mógł podnieść pełne wiadro wody.
Chuj Tadeusza mierzył jedenaście cali,
Gruby jak ręka w kiści, twardy jak ze stali,
Zahartowany w trudzie, co rzadko się kładzie,
Zdobny w dwa jaja wielkie jak dwa jabłka w sadzie.
Jedyny tylko Gerwazy za czasów młodości...
Słynął ponoć z kutasa podobnej wielkości. I dziś jeszcze żartując szlachta się pytała
Co ma większe Gerwazy scyzoryk czy jaja.
Otóż tę pytę chciał Tadeusz Zosi
Na siłę wepchnąć, śmiechem się zanosi
Zosieńka, tak się bawi, śmieje do rozpuchu
I jak dziecina woła: "a kuku, a kuku"
Nagle schwyciwszy zręcznie kutasa do ręki
Zanuciła przekornie słowa tej piosenki: "Do dziury myszko, do dziury,
Bo cię tam złapie kot bury,
A jak cię złapie w pazurki
To cię obedrze ze skórki".
"Myszka?" - krzyknął Tadeusz - "cóż to za myśl dzika
Nazwać sobie ot myszką, tego oto żbika.
Ja ci myszkę pokażę, zaraz pożałujesz,
Do dziury ją zapędzasz? zaraz ją poczujesz". Tak mówiąc powstał z łóżka i wyszedł z pokoju
Do przedsionka, gdzie stała wielka beczka łoju,
Pełną ręką zaczerpnął, natłuścił kutasa,
Żeby błyszczał jak wielka czerwona kiełbasa.
Do pokoju powrócił, zaraz legł na łoże,
Pomacał dziurkę ręką, palcami poszerzył,
Przytknął równo kutasa, popchnął i uderzył,
Rozwarły się podwoje, coś tam z cicha trzasło
I wjechał kutas w pizdę, jak nóż wjeżdża w masło. Zabolało Zosieńkę, aż się popłakała
Rączęta załamując gwałtownie krzyczała:
"Wyjm, pan, wyjm natychmiast, to okropnie boli!"
Tadeusz jej nie słuchał, jebie, rżnie, pierdoli,
Ręce pod pupę włożył i mocno je złączył,
Dymał, rąbał, chędożył, aż wreszcie zakończył.
Pięć razy tę zabawę powtórzył
Pięć razy się spuścił, aż się w końcu znużył. Żonę na bok odrzucił niczym sprzęt zużyty,
Lecz kutas jeszcze sterczał, wielki chociaż syty.
Wnet też świtać poczęło, Tadeusz zmęczony,
Jak na męża przystało, legł dupą do żony.
Kołdrę na grzbiet nacisnął, w jaja się podrapał,
Twarz do ściany odwrócił i mocno zachrapał.
Ale Zosieńka nie śpi, leży na posłaniu,
Oczęta ma otwarte, nie myśli o spaniu.
Przedtem dziewicą będąc, tak bardzo się bała,
Lecz teraz gdy przywykła, to by jeszcze chciała,
Chce obudzić małżonka, lecz Tadeusz chrapie,
Tuli się do niego, za kutasa łapie,
Do góry go uniosła, palcami ujęła, Obudził się Tadeusz i z uśmiechem prawi:
"Spójrzcie na te płotkę, jak ją kutas bawi,
Mówił kapitan Rykow: ?toć powiadam pięknie
Baby chujem nie straszcie, bo się nie przelęknie?
I mówią, że Suworow rzekł raz: ?mili moi,
U największych rycerzy chuj się baby boi?.
Ale droga Zosieńko, bez twojej urazy
Zrozum, żem się tej nocy spuścił już sześć razy, Trzeba chuja oszczędzać, pozwól mi odsapnąć,
Mogę ci jeśli pragniesz, znów minetę chlapnąć,
Lecz lepiej daj mu spocząć, później znów kochanie
Weź go troszeczkę do buzi, a na pewno stanie.
A wtedy pokażę ci figle rozmaite,
W Paryżu wyprawiano sztuki wyśmienite:
Przed lustrem, na siedząco, lub na stojaka,
Lub też konno na chuju, na boku, na raka,
A może między cycki, lub też na podnietę,
Nie wadzi się wykonać podwójną minetę, Jeśli wiesz co to znaczy... lecz Zosiu kochana
Zaraz się zabawimy, zaczekaj do rana,
Bo miękki kutas niedaleko zajdzie."
Tak mówił, a Zosieńka oczęta zamknęła
I tuląc się do niego powoli zasnęła.
I śniła o niezmiernych rozkoszach zamęścia
Których zazna przez lata małżeńskiego szczęścia.
Baśń o trzech braciach i królewnie
Mrok wieczorny - babcia siwa
przy kominku głową kiwa.
Nos jak haczyk, - okulary,
Coś tam mruczy babsztyl stary.
Snuje bajdy niestworzone,
O królewnie Pizdolonie,
O trzech braciach jak niewielu,
O matuli ich z burdelu,
Opowiada stare dzieje...
A na dworze wicher wieje.
Siądźcie społem panny, smyki,
Młodojebce, stare pryki
I nadstawcie dobrze uszy!
Choć na polu śnieżek prószy.
W domu ciepło i wygodnie...
Zostaw pan w spokoju spodnie!
Bo zawołam zaraz Mamy!...
Sza! Uwaga! Zaczynamy!
Za morzami, za rzekami,
Za lasami, za górami,
Żył przed bardzo wielu laty,
Król potężny i bogaty,
Dobrotliwy, szczodrobliwy,
Ale bardzo nieszczęśliwy,
Ciągle smutny i zmartwiony
Z winy córki Pizdolony,
Co choć bardzo piękna, miła,
Lecz... nadmiernie się kurwiła.
A dawała bez wyboru
I rycerzom, panom dworu,
I kucharzom, i kuchcikom,
Giermkom, ciurom, pisarczykom,
Na leżąco, na stojaka,
W dupę, w cycki i na raka.
Czy na dworze, czy w salonie,
Czy w klozecie, czy na tronie,
W każdej chwili, w każdym czasie
Wciąż myślała o kutasie.
Próżno mówił jej król stary,
Że we wszystkim trzeba miary,
Nie wypada bowiem pannie
Dawać dupy bezustannie.
Na nic się to wszystko zdało,
Wciąż jej chuja było mało
I na całym króla dworze
Nikt chędożyć już nie może.
Wszyscy byli rozjebani.
Nawet księżą kapelani.
Raz ją tak swędziała dupa.
Że zgwałciła aż biskupa,
A gdy ten ją zdupczył marnie
- Poszła dawać pod latarnię.
Aż do tego doszło wreszcie,
że z burdelów wszystkich w mieście
Od kurewskiej całej nacji
Przyszły kurwy w delegacji.
Ta najbardziej rozjebana,
Padłszy przed nim na kolana,
Z trudem tłumiąc rzewne łkanie
Rzekła: "Królu nasz i Panie!
Ty panując od lat wielu
Ojcem byłeś dla burdelu.
Burdelowy cech upada
Kurwom grozi dziś zagłada!
Upadają obyczaje!
Twoja córka dupy daje!
Na ulicy bez pieniędzy,
Przez co wpycha nas do nędzy.
Nikt nas dziś już nie pierdoli,
Bo darmochę każdy woli!
A więc najjaśniejszy panie,
Sprawiedliwość niech się stanie!"
Król na łzy kurewskie czuły,
Kazał dać ze swej szkatuły
Każdej kurwie po dukacie...
Po czym zamknął się w komnacie
W nocy zaś przywołał swego
Astrologa nadwornego,
By ten patrząc w gwiezdne szlaki
Znalazł wreszcie sposób jaki,
By królewnę można było
Dobrowolnie, czy też siłą
Wrócić znów do cnoty granic,
A gdy to się nie zda na nic,
Niech przynajmniej w swojej sferze
Obłapników sobie bierze...
Więc astrolog wziąwszy lupę,
Zajrzał raz królewnie w dupę,
Dwakroć cyrklem pizdę zmierzył,
Po czym zamknął się w swej wieży.
Tak był w pracy pogrążony,
Taki przy tym roztargniony,
że szukając prawdy na niebie
W roztargnieniu srał pod siebie.
Kręcił, wiercił teleskopem,
Wreszcie wrócił z horoskopem
I rzekł: "Smutną wieść, niestety
objawiły mi planety,
Że królewny nic nie wstrzyma.
Na jej szał lekarstwa ni ma!
Chyba, że się znajdzie jaki,
Tęgi jebak nad jebaki,
Który ją tak zerżnie pięknie,
Że królewnie picza pęknie!
Żywym ogniem się zapali,
Na kawałki się rozwali.
Wtedy będzie pizdolona
Z czaru swego wyzwolona!
I znów stanie się prawiczką
Z malusieńską, ciasną piczką."
Król, choć płakał ze zmartwienia,
Zamknął córkę do więzienia,
By się więcej nie puszczała.
Tam codziennie dostawała,
Prócz świetnego utrzymania,
Tysiąc świec do brandzlowania,
Wazeliny beczkę całą...
Lecz jej tego było mało.
Ciągle płacze, ciągle krzyczy:
"To za mało dla mej piczy!"
Wszystkim było ogłoszone
Że kto zbawi Pizdolonę
Ten dostanie ją za żonę
I podzieli się królestwem
by raz skończyć z tym kurestwem...
Więc zjeżdżają się jebacze,
Czarodzieje, zaklinacze,
I rycerze, królewicze,
By królewnie zerżnąć piczę!
Każdy swoich sił próbuje,
Lecz choć tęgie mieli chuje
Na nic się to wszystko zdało,
Bo królewnie wciąż za mało.
Król gdy widział co się dzieje
Stracił całkiem już nadzieję,
Płakał, martwił się dzień cały
Aż mu jaja posiwiały
Bo już siwy był na głowie.
...A tymczasem heroldowie
Wieści dziwne rozgłaszali
Coraz dalej, dalej, dalej...
Aż dotarły hen daleko,
Gdzie za siódmą górą, rzeką,
Stała sobie mała chatka,
W niej mieszkała stara matka
Wraz z synami swymi trzema,
Którym równych w świecie nie ma.
Każdy dzielny, tęgi, zwinny,
ale każdy z nich był inny
I w tym nie ma nic dziwnego:
Każdy z ojca był innego,
Bo w młodości swojej czasie
Matka strasznie puszczała się.
Była stróżką przy burdelu
I kochanków miała wielu.
Syn najstarszy miał chuj długi
I gruby na kształt maczugi,
A po bokach jego były
jak postronki - grube żyły,
Jakieś sęki, jakieś guzy -
Jaja miał jak dwa arbuzy!
A że ciągle mu bez mała
ta ogromna pyta stała,
Chujogromem go nazwano.
Pizdoliza nosił miano
Syn następny, bo lizanie
Stawiał wyżej nad jebanie,
I nie było mistrza w świecie,
Co by sprostał mu w minecie.
Cieszą matkę takie dzieci,
Lecz niestety - smuci trzeci,
Który rodu był zakałą,
Bo miał kuśkę całkiem małą,
A cieniutką na kształt glizdy
I nie palił się do pizdy.
Dobrze, gdy z matczynej woli
Raz na miesiąc popierdoli.
A że mało tak obłapia,
Bracia mieli go za gapia.
No i matka nawet czasem
Nazywała go Głuptasem.
Tak im słodko życie idzie,
Ani w zbytku, ani w biedzie.
Starsze bowiem dwa chłopaki
Zarabiali w sposób taki,
że pobożne, starsze panie
Brały ich na utrzymanie.
A i matka, chociaż stara,
Też dawała za talara.
Tylko trzeci syn - wyskrobek
Wypinał się na zarobek.
Że nie udał się niewiastom,
Dawał dupy pederastom
I ku wielkiej matki złości
Nie brał nic od swoich gości...
Tak im się więc dobrze żyło,
I wygodnie, dobrze, miło.
Aż dotarła i w ich strony
Wieść o losie Pizdolony.
Na zarobek więc łakoma
woła matka Chujogroma
I tak rzecze: "Ty, mój synu
Idź! Dokonaj tego czynu!
Gdy spierdolisz Pizdolonę
To dostaniesz ją za żonę.
Pół królestwa twoim będzie!
Tak królewskie brzmi orędzie."
Syn usłuchał rady matki.
Zaraz włożył czyste gatki.
Wymył chuja - i bez zwłoki
Raźno ruszył w świat szeroki...
A gdy przybył do stolicy,
Zaraz poszedł do ciemnicy
Gdzie się świecą, rozkraczona,
brandzlowała Pizdolona.
Pyta dębem mu stanęła,
Więc się ostro wziął do dzieła
I za pierwszym sztosem leci
Błyskawicznie drugi, trzeci,
Czwarty, piąty - aż nareszcie
Wyrżnął sztosów tysiąc dwieście
I utracił siłę całą -
Lecz królewnie wciąż za mało!
Tak był potem osłabiony,
Że zleźć nie mógł z Pizdolony,
Aż musiały dworskie ciury
ściągnąć go za dupę z dziury,
I zanieśli omdlałego,
Do szpitala zamkowego.
A królewna ciągle krzyczy,
Że to mało dla jej piczy!
Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje,
Baśń się baje, czas ucieka,
Chujogroma matka czeka,
W końcu martwić się zaczyna -
Że nie widać skurwysyna...
Aż ją doszły straszne wieści...
Powstrzymując łzy boleści,
Pizdoliza do się wzywa
I w te słowa się odzywa:
- "Bratu, rzecz to nie do wiary,
Nie powiodły się zamiary.
Kutas zmarniał mu, niestety -
Idź więc ty, spróbuj minety!"
I Pizdoliz wnet bez zwłoki,
Ruszył prędko w świat szeroki.
W końcu zaszedł do stolicy.
Tam się udał do ciemnicy,
Gdzie się świecą, rozkraczona,
Brandzlowała Pizdolona.
Zaraz ją za piczę łapie
I minetę tęgo chlapie
Język jego na kształt węża
To się spręża, to rozpręża,
To się wije jak sprężyna,
W pizdę wwiercać się zaczyna,
To po wierzchu, to od środka.
Kręci na kształt kołowrotka,
To się zwija znów jak fryga,
że gdy patrzeć - w oczach miga.
Doba tak za dobą mija,
On jęzorem wciąż wywija.
Lecz z nim także to się stało
Że utracił siłę całą.
Więc i jego dworskie ciury
ściągnęły za dupę z dziury,
I wyniosły omdlałego,
Do szpitala zamkowego.
A królewna ciągle krzyczy,
Że to mało dla jej piczy!
Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje,
Baśń się baje, czas ucieka,
Pizdoliza matka czeka,
I już martwić się zaczyna -
Bo nie widać skurwysyna...
W końcu widząc, że nie wraca
Myśli: "Na nic moja praca...
Biedna dola jest matczyna.
Oto już drugiego syna
Losy wzięły mi zdradziecko!
Jedno mi zostało dziecko,
I do tego całkiem głupie".
...Głuptas miał to wszystko w dupie.
Raz spokojnie po jedzeniu
Chciał pochrapać sobie w cieniu.
Coś mu jednak spać nie daje,
Coś go ciągle gryzie w jaje.
Więc się prędko zrywa z trawy,
W portki patrzy się ciekawy
A tu się po jajach szwenda
Niby chrabąszcz - wielka menda!
Głuptas już rozpinał gacie,
By ją zgubić w sublimacie,
Gdy wtem menda nieszczęśliwa
Ludzkim głosem się odzywa:
"Nie zabijaj chłopcze luby!
Czemu pragniesz mojej zguby?
Menda też stworzenie boże,
Że inaczej żyć nie może
I że czasem w jajo utnie -
Nie gubże jej tak okrutnie!"
Głuptas to serca bierze,
Myśli sobie: "Biedne zwierzę,
Że mnie utniesz, cóż to złego?
Przecież nie zjesz mnie całego...
A pocierpieć czasem mogę
Idź więc dalej w swoją drogę!"
A tu nagle menda znika
I zmienia się w czarownika,
Czarownika - czarodzieja,
I do swego dobrodzieja,
Co się w strachu z miejsca zrywa,
W takie słowa się odzywa:
- "Że litości miałeś względy
Dla bezbronnej, słabej mendy
I żeś jej darował życie -
Wynagrodzę cię sowicie.
Dam ja ci wskazówki pewne
jak spierdolić masz królewnę.
Sił twych mało tu potrzeba
Jest kondona - samojeba,
Który ma tę dziwną siłę,
Że gdy włożysz na swą żyłę
I rozkażesz - on za ciebie
sztos za sztosem ciągle jebie
Czarodziejską mocą cudną!
Ale zdobyć go jest trudno...
Dupa strzeże go zaklęta,
Na przechodniów wciąż wypięta,
Z której mocą złego ducha
Ustawicznie ogień bucha.
I czy z bliska, czy z daleka,
Żarem swoim wszystko spieka.
I w tym mocnym, wielkim żarze
Dupa się całować każe,
Lecz gdy powiesz do niej słowa:
- ?Niech się ogień w dupie schowa!
Sama się pocałuj właśnie!?
- Wtedy ogień w dupie zgaśnie.
I powoli, z dobrej woli,
Kondon zabrać ci pozwoli.
Za twą dobroć ja ci mogę
Do tej dupy wskazać drogę.
Weź ten kłębek z sobą razem,
On ci będzie drogowskazem!
Rzuć na ziemię i idź wszędzie,
Gdzie się kłębek toczyć będzie.
Lecz pamiętaj zawsze święcie
Czarodziejskie to zaklęcie!"
Tu czarownik, niby mara,
Zniknł i rozwiał się jak para.
Głuptas wstaje ucieszony,
Bierze kłębek, rozbawiony,
I nie mówiąc nic nikomu
Po kryjomu znika z domu.
Prędko, prędko baśń się baje,
Nie tak prędko kutas staje.
Głuptas idzie, nie ustaje,
Coraz nowe mija kraje.
Gdy stu granic minął słupy
Zaszedł wreszcie aż do dupy,
Z której ogień wieczny tryska.
A podszedłszy do niej z bliska,
Rozżarzonej nad pojęcie,
Czarodziejskie swe zaklęcie
Głuptas z całej siływrzaśnie:
"Sama się pocałuj właśnie!..."
Wtedy dupa zawstydzona,
Puściła go do kondona.
Więc z kondonem, ucieszony,
Pędzi wnet do Pizdolony.
A gdy przybył do stolicy,
Zaraz poszedł do ciemnicy,
Gdzie się świecą, rozkraczona,
Brandzlowała Pizdolona.
Wkłada kondon na kutasa
I... O dziwo! U głuptasa
Chuj, co zawsze był jak z ciasta,
Na olbrzyma się rozrasta!
Na sto chujów się rozdziela
Każdy gruby, jak ta bela,
Każdy twardy, jak ze stali,
Każdy długi na sto cali!
Wszystkie chuje z całej siły
Na królewnę się rzuciły,
Każdy się jej w piczę wwierca,
Każdy końcem sięga serca,
Każdy jej się w piczy grzebie,
Każdy jebie, jebie, jebie...
Głuptas leży bez wysiłku,
Czasem klepnie ją po tyłku
Czasem w cycki pocałuje,
A samojeb piczę pruje.
Aż królewna Pizdolona
Zchędożona, spierdolona,
Ze zmęczenia ledwo żywa,
Krzyczy: - "Cipa się rozrywa!"
Takie przy tym tarcie było,
Aż się w piczy zapaliło.
By ugasić pożar ciała,
Straż zamkowa przyjechała
Z toporami, z bosakami,
Sikawkami i kubłami,
Słowem - z całym inwentarzem
Używanym przy pożarze.
I po długiej, ciężkiej pracy
Ugasili ją strażacy.
Tak została Pizdolona
Z czaru swego wybawiona,
I znów stała się prawiczką
Z malusieńką, ciasną piczką.
Głuptas dostał zaś w podziękę
Pół królestwa i jej rękę.
Król był taki ucieszony,
Ze zbawienia Pizdolony,
Że pomimo swej starości
Kapucyna rżnął z radości,
Tak się znowu poczuł młody
Potem zaś wyprawił gody
Głuptasowi z Pizdoloną -
Mnie na gody zaproszono.
Więc jak mówię, też tam byłam.
Jadłam, piłam, pierdoliłam,
Bawiłam się z nimi społem,
Aż zasnęłam gdzieś pod stołem...
Tu bajka dobiega końca
Już za oknem patrzeć słońca
Przy kominku babcia siwa
Coś mamrocze, głową kiwa
Dając dziatwie pouczenia
O rozkoszach chędożenia.
Których i Wam czytelnicy
Autor tej powiastki życzy!
Murzynek Bambo
Murzynek Bambo w Afryce mieszka
Czarną ma skórę ten nasz koleżka
Czarne ma wszystko tu nikt nie buja
Nawet jak sądzę czarnego chuja
Uczy się pilnie przez całe ranki
Jak dobrze jebać panny kochanki
Aż mama woła Bambo, chłopaku
Ty mój malutki czarny jebaku
Jak że się synu o ciebie nie bać
Ty mi się możesz na śmierć zajebać
Lecz Bambo wcale nie słucha mamy
Ten mały, czarny jebak kochany
A chuj mu sterczy niby rusznica
Nie jedna pod nim jęczy dziewica
Tak przepierdolił wiele dziewczynek
Nasz dzielny Bambo, Bambo murzynek
Aż w końcu stwierdził to bez zdziwienia
Że brak już panien do pierdolenia
I znów nie słucha Bambo swej mamy
Zabrakło cnotek, poszedł do bramy
Aż pewnej nocy nasze Bambisko
Spotkało Koki, wielkie kurwisko
Które codziennie, bez mała stale
Pizda swędziała i co tam dalej
Lecz tym się Bambo nic nie przejmuje
Sięga pociera, chuja wyjmuje
I z miejsca kurwie Koki dorypał
Że aż się z pizdy snop iskier sypał
Już dzień przeminął, jebie noc całą
A Koki woła wciąż mało, mało
Aż po tygodniu murzynek miły
Stwierdził że brak mu po prostu siły
U Koki piersi twarde jak skała
Wary na piździe mocno nabrzmiały
I jest jak posąg wciąż niezwyciężona
A biedny Bambo już prawie kona
Wtem słowa matki znowu zabrzmiały
" Ty się zajebiesz mój Bambo mały "
Lecz nie pomogły matki błagania
Koki zagania wciąż do jebania
Koki nadstawia cięgle pizdzisko
Cofa do tyłu, podstawia blisko
Pręży się, kurczy jak węża ciało
A usta szepczą wciąż mało, mało
Na próżno Bambo murzynek miły
Chce je wykończyć, lecz brak mu siły
Tego też bowiem już nie dokonał
gdyż na piersisku u Koko skonał.
Kurewskie Swaty
Wybrał się raz chłop bogaty
Na kurewskie swaty
Wybrał domek z kurwą młodą
Obopólną zgodą
Ojciec dziewki siadać kazał
i córkę pokazał
Piękna była, wręcz wspaniała
lecz trochę nieśmiała
Ojciec jej ściągnął spódniczkę
I pokazał piczkę
Świat zachwytów w niej się chował
Więc zaryzykował
Wprawdzie pizda rozwalona
I przepierdolona
Ale dobra do ruchania
Jeszcze panna Mania
Teraz stanik ściągnąć kazał
I cycki ogląda
Może kiedyś w ich młodości
Miały wielu gości
Teraz, trochę napuchnięte
I jakoś zwinięte
Swat za cycka ręką łapie
I pod ścianę człapie
Cyc się ciągnie na metr długi
Tak, to panna lubi
Teraz pora wypróbować
Kutasa nie chować
Więc przy ojcu na tapczanie
Swat położył Manie
A gdy jebał to się śmiała
Nawet udawała
Że jej dobrze z takim chujem
Że go potrzebuje
Teraz Mania jest już w niebie
A swat jeszcze jebie
A gdy skończył już ruchanie
To pochwalił Manie
Ty się jebać umiesz modnie
Z tobą jest wygodnie
Teraz mąż pierdoli Manie
W obiad i śniadanie
Bo wieczorem jego żona
Jebie bez kondona
Chuja w buzie sobie wkłada
To co spuści zjada
Pamiętnik Cnotliwego Młodzieńca
Był młodzieniec raz cnotliwy
Cichy skromny urodziwy
Nawet jego własna matka
Nie wiedziała co ma w gatkach
Czuł że tam mu cos sterczało
Wiedział że się tym sikało
Lecz tej części jego ciała
żadna z dziewczyn nie widziała
Kiedy sikać mu się chciało
Że wytrzymać się nie dało
Kiedy to wyciągnąć musiał
Zamknął oczy i tak siusiał
Czasem mu to miękkie ciało
W spodniach rosło i sztywniało
Podnosiło się do góry
Wyłaziło wprost ze skóry
Wtedy modlił się do rana
By wypędzić stąd szatana
Który wszedł mu między nogi
I wystawiał swoje rogi
Ten młodzieniec ten cnotliwy
Był nad zwyczaj urodziwy
On budowę miał atlety
Pożądały go kobiety
Nie jedna by pokazała
Wdzięk i urok swego ciała
Jedna biustem druga zadkiem
Lub kolankiem, udem gładkim
Uśmiechały się do niego
Lecz nie wiedział on dlaczego
I dogodzić im nie umiał
Bo się na tym nie rozumiał
Aż znalazła się "Żaneta"
Młoda piękna to kobieta
Powiedziała: w moje sieci
Szybko ten aniołek wleci
Najpierw dam mu trochę czasu
Potem wezmę go do lasu.
I udała jej się sztuka
Razem z chłopcem lasu szuka
Jej na miłość już się zbiera
Nogę w nogę już zaciera
Idą sobie pod drzewami
Ona trze już kolanami
Patrzy chłopiec co się dzieje
Panna się na nogach chwieje
On nie czuły na urodę
Chciał polecieć gdzieś po wodę
Panna widząc co się święci
Nagle się zaczęła kręcić
A on przyznał się w rozpaczy
Że on nie wie co to znaczy
Pofrunęły majtki w krzaki
Zabłysnęły czarne kłaki
Jaka śmieszna jej figurka
Zamiast członka jakąś dziurka
Lecz na próżno się wyrywa
Panna siłą go porywa
Kolanami go przyciska
Dziura staje się już śliska
Chłopiec nie miał woli Bożej
Więc wyrywa się jak może
Młodzieniec w rozpaczy cały
Wpadł na pomysł doskonały
By w brutalny sposób dziki
Wykorzystać swoje siki
Szarpnął mocno za rozporek
Żeby zrobić w nim otworek
Chciał się zabrać do sikania
A tu potwór się wyłania
Cos długiego jak sprężyna
I podnosić się zaczyna
Nad jej gęstym czarnym puchem
Porusza się dzikim ruchem
Miota się jak w obłąkaniu
Ani myśli o sikaniu
Tylko według praw natury
Łeb swój wpycha wprost do dziury
Między rozłożone uda
Patrzy chłopiec co za cuda
Wszak to jego własne ciało
Tak się strasznie rozbrykało
A że był to wzór czystości
Nic nie wiedział o miłości
Zaczął ruszać się do góry
By wyciągnąć członka z dziury
Wtedy panna szybkim ruchem
Rozpoczęła ruszać brzuchem
I tak według praw natury
Gdy on w dół ona do góry
Tak mu dobrze się zrobiło
Tak rozkosznie i tak miło
Tak mu słodko dziewczę szepcze
Tak mi rób kochanie jeszcze
Chciałby jeszcze to powtórzyć
Ale przestał mu już służyć
I młodzieniec urodziwy
Nagle przestał być cnotliwy.
Doktor
Powiedziała mi raz mama
że chce zostać chwilę sama
Bo tu doktor zaraz będzie
Ważną rzecz ma jej na względzie
Zobaczyłam różne rzeczy
których nikt mi nie zaprzeczy
Mama bluzkę swą rozpięła
I na zewnątrz pierś wyjęła
Doktor patrzył na nią chętnie
I całował ją namiętnie
Potem w usta wziął brodawkę
Mama wpadła w jakąś drgawkę
Spodnie w kroku mu rozpięła
Coś długiego mu wyjęła
I tak długo to głaskała
Że stanęła wielka pała
Doktor upadł na kolana
Czule szeptał ukochana
Głowę schylił niżej pępka
Tam gdzie rosła czarna kępka
Czule kępkę tę całował
Aż mu się tam język schował
Potem mama w usta wzięła
To co przedtem mu wyjęła
Tak się tym rozkoszowała
Że z wrażenia aż zemdlała
Potem Doktor włożył w puszek
ten sterczący swój paluszek
Mama mocno zakrzyczała
Nogi w górę wyciągała
Ja nie mogłam dłużej patrzeć
I musiałam sobie natrzeć
Jak natarłam sobie puszek
To włożyłam tam paluszek
I tak długo się bawiłam
Że aż sama się spuściłam
A gdy spać się położyłam
Cały czas o tym marzyłam
Gdy Dorosnę to ja sama
Będę robić tak jak mama
Odezwa do Ludu
Czy to z góry czy pod górę
cztery kurwy ciągną furę
z tyłu pedał, flak na przedzie
A na końcu Alfons jedzie
Alfonsowi stoi pała
kurwa idzie naga cała.
Z lekka mu się kutas buja
Alfons w szprychy włożył chuja
Przyjechali do hotelu
gdzie już gosci było wielu
Jest staruszek z żoną małą
jest i młodzian z wielką pałą
Więc usiedli wokół stoła
Pedał już kelnera woła,
Smaruj dupę panie bracie
zaraz będziesz na warsztacie
W kącie siedzi sobie młodzian
i w koszule będzie odzian
on nie pije wódki, wina
woli trzepać kapucyna
Mili ludzie co czytacie
pole do popisu macie
Więc zdejmujcie swe odzienie
bierzcie się za pierdoleni |
|